W styczniu odszedł od nas Pan Wiesław Skupień, lanckoroński stolarz, artysta o wrażliwej duszy, grywający dawniej na gitarze w lokalnym zespole… Uczył mnie jak ratować stare przedmioty i odnawiać meble przywracając im piękno i blask. Był też inspiracją do powstania pierwszej bajki o lanckorońskim krasnoludku Dolibuku…
Dominika Zaręba
(…) Otóż ostatniej zimy zaprzyjaźniłem się z lanckorońskim stolarzem z ulicy Zamkowej. Był mroźny, ale słoneczny poranek. Spotkałem go pod moim jesionem. Opierał się o drzewo i patrzył gdzieś w dal. Jakiś taki zamyślony był. Normalnie to stronię od ludzi, bo ich nie rozumiem i nie lubię, ale ten egzemplarz ludzki mnie zainteresował. Zobaczyłem w jego oczach trochę jakby siebie, kiedy siedzę na jesionie i z błędnym wzrokiem kombinuję, o czym by wam napisać.
– Dzień dobry, panie człowieku – zagadnąłem normalnie jak nie ja.
– Witaj o poranku, panie krasnoludku – odpowiedział i uśmiechnął się.
Człowiek się do mnie uśmiechnął! Przetarłem oczy, żeby sprawdzić, czy on tak zwyczajnie, a może krzywo albo złośliwie się uśmiecha, a może z niedowierzaniem i pogardą (bo – jak wiecie – większość ludzi nie wierzy w istnienie krasnoludków albo po prostu nas ignoruje).
– Ładny ten jesion. Lubię jesiony – powiedział. I nawet oczy mu się uśmiechnęły.
– Dziękuję panu. To mój jesion. Posadziłem go sześćdziesiąt trzy lata temu z nasiona, które do mnie niespodziewanie przyfrunęło z wiatrem – odrzekłem z dumą, a mój niebieski kapelusik uniósł się lekko nad moją głową, jakby też chciał pokazać, jaki jest ważny.
– Wiesz, krasnoludku, to niezwykłe. Ja mam dokładnie tyle lat, więc posadziłeś go w roku, w którym się urodziłem… To wszystkie jest jakieś tajemnicze… – Zamyślił się.
– Jeśli mógłbym zapytać… Skąd pan się wziął pod moim drzewem? Nigdy pana tu nie widziałem.
– Wczoraj miałem dziwny sen. Taką jakby senną bajkę. Śniła mi się straszna burza. Diabelski wiatr połamał wszystkie drzewa w lesie na Lanckorońskiej Górze. Uratowało się tylko jedno – ten oto jesion. Burza uszkodziła mu tylko jedną dużą gałąź. Drzewo śpiewało jakąś piosenkę, tak jakby do mnie ją chciało skierować. Nie potrafię jej teraz zanucić, ale pamiętam słowa refrenu. Potem się obudziłem, ubrałem i przyszedłem tutaj.
– A jak brzmiał refren, jeśli można wiedzieć? – wykrzyknąłem z pewną dozą szaleństwa w głosie, które zwykle towarzyszy mi, kiedy zaczyna się moja nowa lanckorońska przygoda.
– Hm, to było jakoś tak:
W jesionie ukryta została muzyka.
Muzyka kojąca i smutki lecząca.
Jeden tylko stolarz zadaniu podoła.
Dźwięki wydobędzie, radość będzie wszędzie.
Razem z przyjacielem osiągniecie wiele.
A ten oto jesion zmienicie w jam session.
(…)